Droga do Mordoru! Tongariro Alpine Crossing Track.
Do poruszania się po Nowej Zelandii wynajęliśmy samochód, ale żeby zrobić ten szlak skorzystaliśmy z ciekawej opcji. Polega na tym, że jedziemy naszym samochodem na parking, gdzie będziemy kończyć trasę i tam go zostawiamy, a z parkingu odbiera nas busik, który zawozi nas na “początek” trasy. Przez co, jak kończymy wędrówkę, to wsiadamy do swojego samochodu i nie musimy tam być na konkretną godzinę.
Daje to przyjemne możliwości, bo można iść na własną rękę, w swoim tempie. Zwłaszcza ze względu na długość trasy, ale o tym za chwilkę. Ten szlak jest jednym z bardziej popularnych, jednodniowych wypadów na północnej wyspie Nowej Zelandii. Jest dużo firm, które organizują busy, grupy, rozdają mapki i mówią co i jak. Można też zrobić to tak, żeby być niezależną_ym i skorzystać tylko z podwiezienia. My tak właśnie zrobiliśmy.
Jak długa jest trasa ?
Trasa Tongariro ma 19.4 km, i szacuje się, że jej przejście zajmuje 9 godzin.
Pogoda zmienia się codziennie, jest to bardzo wietrzny teren, dlatego trzeba się dobrze przygotować do wędrówki. To właśnie przez pogodę musieliśmy przenieść naszą wycieczkę z pierwotnego terminu na dzień później.
Na powyższym zdjęciu pokazany jest najbardziej optymalny zestaw tego, co przydatne będzie nam podczas tej jednodniowej wędrówki. Wiadomo, że kto na szlaku był, nie są to dla niego nowe informacje. Ale jak to się mówi “przezorny zawsze ubezpieczony”. Ja jestem raczej z tych, co biorą za dużo niż za mało. Dobre buty i kurtka przeciwwiatrowa to podstawa! Ale fajnie było spojrzeć na taką checklistę i upewnić się, że ma się wszystko to, co niezbędne.
Wśród potrzebnych rzeczy do zabrania na szlak znajdują się:
lampa czołówka,
ciepłe warstwy ubrań (1 warstwa - polyprop top, 2 warstwa wełna/polar, wodo- i wiatro-odporne kurtka i spodnie),
2l wody i przekąski (np. jabłko, batony proteinowe),
telefon komórkowy,
ochrona przeciwsłoneczna,
czapka z daszkiem i okulary,
papier toaletowy,
ciepła czapka i rękawiczki,
buty trekkingowe.
Jak dla mnie to super podsumowanie ekwipunku potrzebnego na większość górskich wędrówek, na których byłam. Pewnie, nie zawsze trzeba brać ze sobą dwie czapki, ale z drugiej strony jak idzie się w góry, to pogoda może zmienić się z godziny na godzinę i możemy doświadczyć kilku pór roku podczas jednego wyjścia. Ja np. kupiłam specjalnie kurtkę przeciwwiatrową na ten wyjazd, co okazało się strzałem w dziesiątkę i teraz to moja ulubiona kurtka.
Pomimo tego byli z nami ludzie, którzy byli totalnie nie przygotowani na tego typu warunki. Była dziewczyna, która szła tylko w polarze, bez czapki i trzęsła się z zimna na wietrze, aczkolwiek znam ludzi którzy zrobili ten szlak w trampkach converse i też dali radę. Czasem to tylko i aż kwestia determinacji i dobrego nastawienia!
Znaki ostrzegawcze
Pierwszy raz podczas takiej wędrówki spotkałam się z tym, że w różnych punktach trasy rozstawione były takie tablice z ostrzeżeniami i wskazówkami jak postępować, tak jak widzicie na zdjęciu poniżej. Jednakże, kiedy udało nam się już pokonać fragment o bardzo trafnej nazwie Devils Staircase (Diabelskie schody), na całe szczęście szlak stał się bardziej dostępny, ale muszę przyznać, że już samo dojście do tego momentu uznałam za swój sukces. Bo rzeczywiście pogoda dawała o sobie znać.
Dlaczego było mi tak ciężko? Zwłaszcza idąc po wspomnianych schodach moje nogi były ciężkie, jak gdyby zrobione z ołowiu i postawienie każdego kroku kosztowało mnie dużo siły, wokół szalał wiatr i zdawało się jakby czas spowolnił. Dodatkowo co jakiś czas pojawiały się tablice z ostrzeżeniami co do szlaku, które mówiły, że jeśli jesteś zmęczony i już nie masz sił iść dalej, to zawróć. Co szczerze nie pomagało mi w tej sytuacji.
Myślę, że przytłoczyła mnie na początku kwestia tego, jak długi i potencjalnie ciężki miał być ten szlak (około 20 km), dodatkowo to, że był to otwarty teren i było bardzo, bardzo wietrznie. Byłam ogromnie ciekawa co znajduje się dalej, ale też pierwsza połowa wędrówki była dla mnie ciężka. Ogromnie się cieszę, że mimo chwil zwątpienia nie poddałam się!
To trochę tak jak ze zrobieniem treningu, wiecie, co mówi się kiedy jest nam ciężko zebrać się, żeby pójść poćwiczyć, a nigdy nie żałuje się zrobionego treningu, podobnie jest z górską wędrówką, przynajmniej dla mnie. (Chyba że warunki pogodowe rzeczywiście są tak ciężkie, to trzeba zawrócić). No i pomogło także mieć towarzysza podróży, który był zdeterminowany i miał żelazne mięśnie, oraz niczym Sam Frodowi, dodawał otuchy i zachęcał do podążania przed siebie.
Mt Doom - Góra Przeznaczenia
Tongariro Alpine Crossing to szlak znajdujący się w Parku Narodowym Tongariro w Nowej Zelandii. Szlak przebiega przez tereny położone na masywie wulkanicznym Tongariro. Droga prowadzi obok wschodniej ściany góry Ngauruhoe (znanej także jako Góra przeznaczenia z Władcy Pierścieni).
Jeśli zastanawialiście się dlaczego ten szczyt wygląda tak znajomo, to właśnie dlatego, że region Parku Narodowego Tongariro został wykorzystany przez Petera Jacksona do pokazania Mordoru!
Góra Ngauruhoe to najmłodszy stożek erupcyjny masywu wulkanicznego Tongariro. Trasa, którą szliśmy jest niesamowita, bo prawie cały czas (około 8 godzin) możemy podziwiać ją z różnych stron.
Góra Ngauruhoe to najbardziej aktywne ujście, które wybuchło ponad 70 razy od 1839 r., z ostatnimi epizodami w latach 1973–1975. Do tej pory na szczycie można zauważyć fumarole - wyziewy aktywnych składników magmy, np. gazy czy para wodna.
Idąc na ten hike, wiedzieliśmy, że to będzie coś niesamowitego. W końcu podążamy śladami Frodo, Sama i ich misji. Zaczynając szlak widać było trochę zielonych krzaczków, kwiatków. Nic nie zapowiadało jeszcze tego, co nas czekało dalej. Podążając w głąb, krajobraz zaczynał się zmieniać i stał się bardziej jałowy. Już nie widać było zielonych roślin, za to coraz więcej piasków, kamieni i pyłu. Kolory zaczęły przechodzić od soczystych zieleni do piaskowych brązów i szarości. Wokół nas ciągnął się widok na powulkaniczne ukształtowanie terenu, pełne nierówności kształty stworzone przez lawę, skały i kamienie.
Zagłębiając się coraz dalej mogliśmy podziwiać ten nieziemski, zaczarowany, księżycowy krajobraz, który sprawiał wrażenie, że znajdujemy się na zupełnie innej planecie niż Ziemia.
Ngauruhoe (Mt Ngauruhoe) to najmłodszy stożek wulkanu Tongariro, czynny wulkan o wysokości 2 291 m n.p.m.
Czerwony krater
Czerwony krater (Red Crater) to najwyższy punkt masywu wulkanicznego Tongariro, o wysokości 1886 m. Pokryty jest głównie scorią (skorupa na powierzchni lawy cechująca się dużą porowatością, dającą w efekcie gąbczastą strukturę).
Ten głęboki czerwony i brązowy kolor jest spowodowany ekstremalnym ciepłem utleniającym żelazo w skałach. Ta wystająca część ze zdjęcia powyżej, to pozostałość po wypływającej lawie i naturalnym otworze wentylacyjnym. Lawa, zanim ostygła, pozostawiła po sobie swego rodzaju tubę/rurę, która została później odsłonięta przez erupcje.
Szmaragdowe jeziora (Emerald Lakes)
Erupcje pary w ciągu ostatnich 2000 lat rozszerzyły Czerwony Krater i stworzyły kratery po eksplozjach, które teraz nazywamy Szmaragdowymi Jeziorami. Swój bardzo charakterystyczny kolor zawdzięczają rozpuszczonym minerałom.
W pewnym momencie, wkoło nie było żadnej zieleni, tylko skały, a kiedy pokonaliśmy część trasy naszym oczom ukazały się jeziorka siarkowe o abstrakcyjnych kolorach, dodając jeszcze bardziej nierzeczywistego charakteru. Nie wspominając o jakże charakterystycznym zapachu (smrodku) siarki. Co dodatkowo dodaje 1000 punktów do poczucia grozy, ale też nieziemskiej atmosfery tego miejsca.
Ten wulkaniczny krajobraz, widowiskowe panoramy oraz księżycowy klimat zdecydowanie przyciągnie oko niejednego fotografa czy wędrowca.
Wspomniałam wcześniej, że trzeba być bardzo ostrożnym, jeśli chodzi o pogodę. Ale jak to mamy odhaczone, to czeka nas nie lada przygoda!
Tongariro to ponoć jeden z bardziej spektakularnych i niesamowitych jednodniowych szlaków w Nowej Zelandii (oj, zgadza się!). Jest to również mega ciekawe miejsce fanów Władcy Pierścieni (jak i cała Nowa Zelandia!), gdyż możemy poczuć się tutaj zdecydowanie jak Frodo i Sam wędrujący w stronę Mordoru. Plany filmowe takie jak Hobbiton Movie Set to zupełnie inne doświadczenie. Tutaj możesz popuścić wodze wyobraźni. W tle widnieje Góra Przeznaczenia, a misja wydaje się beznadziejna (czy ja kiedykolwiek przejdę ten szlak? ;P) a w kieszeni ciąży Jedyny Pierścień. Świszczący wiatr, zimno, poczucie trwogi. Bardzo łatwo jest wyobrazić sobie, że zza skał wydzierają ślepia śledzącego nas Golluma, podążającego naszymi śladami. Lub słychać maszerujące równo oddziały orków, gotowych pojmać nas w każdej chwili i oddać na łaskę czerwonego OKA.
Czy popłynęłam za daleko? Może, choć te krajobrazy zdecydowanie wywierają wiele emocji. Od podziwu poprzez trwogę, w końcu to teren aktywnego wulkanu! Przywodzi też na myśl coś totalnie nieziemskiego, przez chwilę masz wrażenie, że wylądowałaś_eś na Marsie lub Mordorze, a przed Tobą ciągną się kilometry niezbadanej ziemi. To fascynujące uczucie, masz wrażenie że świat jest tak wielki.
Na zakończenie mam dla Was jeszcze ciekawostkę językową.
W USA i Kanadzie używa się zwrotu hiking na opisanie wędrówek w góry, długich spacerów pośród natury.
Natomiast w Nowej Zelandii na długi, energiczny spacer lub wędrówkę używa się określenia tramping.*
Spotykam się również z spolszczoną wersją słowa (ang.) hike kiedy mówimy hajki, hajkować.
*Źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Hiking#cite_note-3
Cudowne, przerażające i zapierające dech w piersiach! Takie było Tongariro Alpine Crossing, mój prywatny Everest i zdecydowanie jedno z najbardziej oryginalnych i niepowtarzalnych miejsc jakie dane mi było zobaczyć!